Kultura na sobotę: Vision

Postument a monument

Posthumanistyczne „American Beauty”? Nie. „Vision” Toma Kinga jest czymś znacznie, znacznie więcej. To pogłębione, zaskakujące studium rodziny w stylu zachodnim, aspirującej i niby ułożonej, w której samiec alfa pomylił rzeczy ważne z ważniejszymi. I udaje przy tym, że wszystko jest w porządku.

Historia Visiona doby „Marvel Now 2.0” otoczona jest aurą wspaniałości. Nad komiksem rozpływają się zarówno krytycy, jak i czytelnicy, czego niejako potwierdzeniem są nagrody Eisnera z zeszłego roku. Nie bez znaczenia jest również osoba Toma Kinga, kreowanego obecnie na megagwiazdę amerykańskiego przemysłu komiksowego. Oto były agent CIA – po doświadczeniach w Iraku i Afganistanie – postanawia zostać pisarzem, wykorzystując przy tym medium komiksowe do swych metafizycznych rozważań na temat współczesnego człowieka i jego trosk.

Omawiane tutaj podejście Kinga do tematu syntezoidów należy zresztą zaliczać jako zmyślną satyrę, niemalże moralizatorską bajkę filozoficzną, aniżeli komiks superbohaterski par excellence. Nie poznamy tutaj pełnej historii robota, jego dawnych perypetii w Avengersach, ani tym bardziej nie uświadczymy odwołań do obecnego statusu świata 616 (całe szczęście). U obecnego scenarzysty „Batmana” to wszystko schodzi na dalszy plan, jest nieistotne. Ważne, że Vision i jego niedawno „stworzona” rodzina osiadła na przedmieściach Waszyngtonu i próbuje wieść zwykłe życie klasy średniej, pracującej dla rządowej administracji. I ta sielanka trwałaby nadal, gdyby nie nagły atak pewnego trzecioligowego łotra na domowe ognisko. Akt przemocy spowoduje efekt domina, który zmiecie dopieszczony w każdym detalu plan Visiona dla siebie i swoich bliskich.

King ukazuje się w tym komiksie od możliwie najlepszej strony jako scenarzysta. Przyjmuje tutaj rolę manipulatora, niekiedy kusiciela, dezorientującego zarówno protagonistę opowieści, jak i samego czytelnika. Wykorzystuje zdziwaczałość Visiona, stanowiącą jego charakterystyczną cechę na przestrzeni lat, do przeprowadzenia wiwisekcji normalnego życia rozumianego jako bycie dobrym, użytecznym obywatelem oraz pielęgnowanie tkanki rodzinnej. W tym celu Vision pracuje jako urzędnik w administracji Białego Domu – symbolu wolności, równości szans i dobrobytu. Jest przy tym protekcjonalny wobec swojej żony i dzieci, próbuje dostosować się do standardów „przeciętności” swych sąsiadów.

Analizując „normalność” jako konstrukt społeczny i kulturowy stanowiący normę dla grup, King odnosi się do świata obserwowanego przez smartfony i laptopy. W błyskotliwy sposób przedziera niejednoznaczne stanowiska względem poprawności politycznej, „fake newsów”, a zwłaszcza podziałów ustanawianych za sprawą pragnień dyktowanych chęcią plemiennej przynależności. Na szczęście historie nie są ani dydaktyczne, ani sztywne, a tym bardziej nudne. Nie mamy poczucia, że ktoś próbuje tutaj nas resocjalizować, bo ma lepszy pomysł na życie. Scenarzysta podchodzi do swojego pomysłu z niezwykłą wrażliwością, gdy z jednej strony konstruuje przezabawną scenę sprzeczki Visiona z jego żoną o znaczenie słowa miły, jak i pełną dramaturgii – przesłuchanie z agentem FBI prowadzącym sprawę zabójstwa.

Gama emocji, wielość znaczeń zawarta w tle scen oraz przede wszystkim trzeźwość umysłu samego autora porażają podczas lektury omawianego tutaj komiksu. King ewidentnie jest świadomy tego, że Zachód nie radzi sobie z problemami XXI wieku. Stara się dojść do sedna sprawy, źródła problemu, na poziomie mikro. Scenarzysta sugeruje, że problem tkwi w relacji człowiek-kultura. Pomieszanie z poplątaniem w tym konkretnym przypadku jest wynikiem przedziwnego wyparcia głównego bohatera, który nie jest w kontakcie ze swoimi uczuciami, a tym bardziej ze stanem faktycznym tego, co jest „tu i teraz”.

To także kwestia obłudy zawartej w samej rzeczywistości, opartej raz na jawnej, innym razem nieuświadomionej przemocy. Agresji pudrowanej wygodnymi półprawdami, wedle których należy być miłym dla innych, ale za to jednocześnie należy umieć eliminować konkurencję, gdy jest to konieczne (zwłaszcza na stopie zawodowej). King jest świadomy tego, że uciekamy od prawdy o nas samych, i poddawania naszego światopoglądu wyzwaniom. Czynimy krzywdę sobie i najbliższym, nie poznawszy siebie. Tworzy się przez to paralelna, złudna optyka, którą mylimy z obiektywną prawdą. Konsekwencje kłamstwa rozlewają się na inne sfery, zwłaszcza na relacje z dziećmi, wychowanie oraz sprawę zaufania w związku. Tym samym King chce nam powiedzieć, że nasze uprzedzenia blokują drogę do szczęścia rozumianego jako szukanie prawd sprzyjających ludzkości. Wolimy wygodę ideologii, nawet tych najbardziej wspierających, aby nie utracić struktury życia zwanej potocznie sensem. Scenarzysta sprytnie cytuje tym zagraniem Junga: „Ludzie zrobią wszystko, nieważne jak będzie to absurdalne, aby uniknąć spotkania oko w oko ze swoją własną duszą”. Uciekanie od błędów i wypaczeń skutkuje stagnacją, stanowiącą preludium do przemocy, co zresztą ten komiks dobitnie przedstawia.

Głębię fabularną dopełnia fenomenalna warstwa graficzna – Gabriel Hernandez Walta oraz Michael Walsh autentycznie współpracują tutaj z Kingiem, aby ukazać przewrotność naszych czasów, w których dobrobyt miał w sumie uczynić nasze życie lekkim i lepszym, a w konsekwencji jeszcze bardziej je sproblematyzował. Widać to w momentach obrazujących wyparcie, zepchniętych na bok kadru, albo scenach autentycznych emocji, niewidocznych dla naszego głównego bohatera. Zostajemy jeszcze bardziej utwierdzeni w przekonaniu, że czytamy medytację z przedmieść o braku uważności i obecności, przynoszącą gorzkie owoce.

Motywów godnych rozważań w Visionie jest więcej, chociażby niewydolny model kształcenia w erze postępującego rozwoju technologicznego tudzież presja wywierana na młodzież skutkująca przewlekłą depresją. Wszystko to podkręcone jest odwołaniami do tekstów z kultury wysokiej, a zwłaszcza „Kupca weneckiego” Szekspira. Wszystkie te elementy składałyby się na dzieło wybitne, jedyne w swoim rodzaju. Niestety, na przeszkodzie stanęło tutaj zakończenie, będące zapewne konsekwencją utarczek autora z redaktorami. W końcu historia rozgrywa się w świecie Marvela, a twórca zmuszony jest niejako pod koniec swego stażu ułożyć używane zabawki w światotwórczej piaskownicy tak, aby nie naruszać rdzenia status quo rozpracowywanej postaci.

Konsekwencje fabularne są tutaj ewidentnie przyhamowane, i nawet jeżeli zakończenie działa w ramach satyry patriarchalnego modelu rodziny, tak trudno oprzeć się wrażeniu braku konsekwencji ze strony Kinga. Zwłaszcza że ten lubi w swoich historiach superbohaterskich rozprawiać się ze swoimi traumami z życia intymnego (w „Batmanie” przecież wtłoczył do portretu psychologicznego Bruce’a Wayne’a swoje ciągoty do samobójstwa w wieku młodzieńczym). Trudno nie odczytywać Visiona jako konstruktu ideowego, w którym King przepracowywał swoje obserwacje i trudy z życia rodzinnego, rodzicielskiego. I gdzieś tutaj zabrakło takiej przysłowiowej kropki nad i. Czy, o ironio, King nie potrafił zmierzyć się finalnie ze swoją własną prawdą, czy to bardziej rezultat słabych wyników sprzedaży samej serii? Zapewne dowiemy się tego przy okazji wywiadu-rzeki w perspektywie kolejnych lat.

Zakończenie również nie działa, z innego powodu. Konstrukt postaci Visiona jako syntezoida świadomego Internetu jest dla mnie mało wiarygodny w czasach, w których możliwe są podwaliny do stworzenia zaawansowanej sztucznej inteligencji. Na przestrzeni komiksu wyczuwalny jest strach innych wobec Visiona w kontekście jego umiejętności, możliwości, mocy wyrobowych. Skoro Vision jest tak udoskonaloną maszynerią, będącą w stanie tworzyć podobnych sobie z taką łatwością, dlaczego nie połączy się z Internetem i nie dokona unii z siecią, tworząc superkonstrukt AI? Jest to argument poddawany krytyce – Vision ma w końcu moralność, chce żyć z ludźmi w zgodzie. Nawet jeśli poddawany byłby pokusom, nie uczyniłby niczego wbrew gatunkowi ludzkiemu. Sęk w tym, że trudno mi w to uwierzyć przy obecności wirtualnej sieci, do której Vision jest podłączony tak czy siak i w jakiejś mierze się edukuje. Posiadając inteligencję przewyższającą ludzkie możliwości musiałby w pewnym momencie dojść do racjonalnych (o zgrozo!) wniosków, wedle których nasze zacietrzewienie ideologiczne utrudnia przepływ informacji. Dlaczego więc Vision życzliwie nie wziąłby na swoje barki miana absolutnego władcy umysłów podejmującego trudne decyzje, który jednocześnie próbowałby zapobiec totalitarnemu koszmarowi? Być może dlatego, że już taki pomysł wykorzystał Hideo Kojima w „Metal Gear Solid 2”. A może to też być konsekwencja zmieniającej się w dynamicznym świecie rzeczywistości wokół nas; że za chwilę z powodu autonomizacji pracy będziemy musieli mierzyć się z bezrobociem mas. Ale to już nie jest wina Toma Kinga, tylko nieubłaganego upływu czasu.

Autorem powyższej recenzji jest założyciel i głównoprowadzący bloga „Gotham w deszczu” Michał Chudoliński – Krytyk komiksowy i filmowy. Prowadzi zajęcia w Collegium Civitas z zakresu amerykańskiej kultury masowej, w szczególności komiksów („Mitologia Batmana a kryminologia”). Obecnie pracuje w TVP. Doktorant SNS IFiS PAN.

Serdeczne podziękowania dla księgarni internetowej Tania Książka za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Korekta: Aleksandra Wucka.

Tytuł komiksu: Vision (Marvel Now 2.0)

Scenariusz: Tom King

Rysunki : Gabriel Hernandez Walta, Michael Walsh

Kolory : Jordie Bellaire

Okładka: Gabriel Hernandez Walta, Michael Walsh

Data wydania: Luty 2019

Tłumaczenie: Marceli Szpak, Tomasz Sidorkiewicz

Druk: kolor, kreda

Oprawa: miękka

Format: 167×255 mm

Stron: 272

Cena: 69,99 zł

Wydawnictwo: Egmont

[Suma głosów: 11, Średnia: 3.9]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *