Chwała Supermanom. Ideologia a popkultura

Jaką lekcję historii naprawdę przerabiamy, płacąc w sklepie za bułki?

Z wielu pytań, na które Przemysław Witkowski próbuje odpowiedzieć ambitną „Chwałą Supermanom. ideologią a popkulturą”, to jest zasadnicze. Pozostałe (a sporo ich, bez mała tyle, ile rozdziałów z podrozdziałami) są pytaniami cząstkowymi. Szczebelkami drabiny, którą wspinamy się ku wiedzy ostatecznej: że ONI płacą nam, żebyśmy mieli za co kupić, co chcą nam sprzedać. Wiemy o tym z lekcji „historii codziennej”, lecz nasza wiedza ma tak gorzki smak, że instynktownie ją od siebie odsuwamy. „Chwała Supermanom…” miała okazję wypchnąć ją z zakurzonych zakamarków świadomości na pierwszy plan. A czego naprawdę dokonała? Sprawdźmy.

Popkultura, rozumiana jako kulturowo-cywilizacyjna przestrzeń typu „zupa na gwoździu”, w której tkwimy zanurzeni z głową, w której żyjemy, jemy, pijemy, rodzimy się i umieramy (a to przecież całkiem sensowny sposób rozumienia popu) na zawsze pozostanie tajemniczym zjawiskiem. Nie sposób zbadać czegoś wiecznie zmiennego, nieuchwytnego, funkcjonującego wyłącznie jako „frontier” – ten rodzaj pogranicza, które istnieje dokładnie tak, jak horyzont: im bardziej się do niego zbliżamy, tym bardziej się od nas oddala. Popu nie da się całościowo ogarnąć i opisać. Pozostaje badanie metodą „nakłuwań”: opisywanie zjawisk cząstkowych i szukanie tego, co łączy je (i dzieli); wzajemnych interakcji. Każde wybrane do badania zjawisko jest w gruncie rzeczy równoprawne ze wszystkimi innymi, liczy się ich ilość, różnorodność i to, co a priori uznamy za „typowość”. W ten sposób poszerzamy granice wiedzy, ale ze świadomością, że granic tych nigdy nie poznamy. Że tworzymy przecinające się wzajemnie zbiory skończone z niepustą częścią wspólną, zawierające się w zbiorze nieskończonym i niepoznawalnym.

Witkowski poszedł właśnie tą drogą. Zaczął od „nakłuwania seriali”. Wymienia ich i co najmniej pobieżnie analizuje niemal dwadzieścia z całego serialowego spektrum, także polskiego: z jednej strony mamy „Beverly Hills 90210” (1990-2000), z drugiej „Miasteczko Twin Peaks” (1990-1991) i „Z Archiwum X” (1993-2002). Z jednej strony jest „Bank nie z tej ziemi” (1994) i „Czterdziestolatek 20 lat później” (1993-1994), z drugiej „Czas honoru” (2008-2014) i „Misja Afganistan” (2012). Sporo tego, ale nieprzesadnie sporo. Seriale, jak wiadomo, to sól popkultury czarnej i nawet czasami można powiedzieć o nich coś dobrego, a jeśli się nie da, to przynajmniej interesującego.

Co dalej? Rozdział nomen omen 13: „Batman, kryzys i zombie światowej rewolucji” uprawomocnia jakoś superheroiczny tytuł, któremu książka zawdzięcza honor bycia recenzowaną na tym blogu. Bieda w tym, że ani Batman, ani inni superherosi, NIE są jego tematem, a tytuł i książki, i rozdziału ma charakter… metafory? Czy tylko wabika, swego rodzaju klikbajta? Gotham owszem, bywa wspominane, tak jak i sam Batman, ale i „Sherlock Holmes: Gra cieni” (2011) i „Mroczny rycerz powstaje” (2012) przedstawiają podobno obu jako konserwatywnych arystokratów, odgrywających rolę gwarantów obecnego porządku cywilizacyjnego. Nie przypadkiem w rozdziale tym zmieścił się także „Wiedźmin” Andrzeja Sapkowskiego (1994-1999), oraz zombiaki z „Nocy żywych trupów” (1968) i „World War Z” (2013). A także odrobina specyficznej postapokalipsy, reprezentowanej przez „Planetę małp: geneza” (2011).

„Wszystkie twarze polskiej złotówki” to rzecz o wizerunkach na banknotach, które widujemy przecież coraz rzadziej. Trudniej dziś skojarzyć twarz z nominałem niż rozpoznać bank po kolorze i wzorze karty kredytowej.

„Tęczowe flagi, brunatne koszule, zielone dolary” muskają zjawisko skądinąd fascynujące: proces deklarowania przekonań jako służebny wobec fundamentalnej potrzeby „bycia w grupie”. Incydentalnie, sam tytuł zdradza też główną słabość książki Witkowskiego, ale o tym za chwilę.

Rozdział poświęcony „Kuchennym rewolucjom” Magdy Gessler i błyskotliwej analizie „poetyki produkcyjniaka”, jest moim ulubionym. Niewiele ustępuje mu kolejny o bardzo jednoznacznym tytuł „Bieda nasza powszednia”. Doprawdy trudno jest przejść bez uśmiechu podziwu obok zdania „Zdałem sobie w pewnym momencie sprawę, że opis ‘żywił się korzonkami i jagodami’, stosowany do umartwiających się pustelników, może być opisem aktualnej mody mód, bezglutenowego weganizmu”. A dalej Witkowski zauważa jeszcze: „Kotlety z buraków i kaszy to raczej potrawa z przednówka niż świąteczna”. No tak.

„Seks w wielkiej sieci” – zarys sposobu przedstawiania seksu w ujęciu diachronicznym – wydaje się istotny dla popkulturowego tła. Porno może sporo o popie powiedzieć pod warunkiem, chce się je poznawać od nieoczywistej strony. Znacznie trudniej powiedzieć coś dobrego, lub choćby interesującego, o muzyce disco. Tymczasem muzyka disco otrzymała od Witkowskiego cały rozdział.

A jeśli już w książce ma miejsce pornografia, dlaczego nie ma go mieć pedofil Mariusz Trynkiewicz?

Co jeszcze? Fenomen Justina Biebera? Owszem, Justin Bieber występuje w „Chwale Supermanom…” na równych prawach z lady Gagą.

Ufff…

Zupa na gwoździu.

Coś w tym musi być… i jest.

Na ekranie komputera świeci plik pdf „Chwały Supermanom…”, pod ręką leży zaczytany ze szczętem „Mit i znak” Rolanda Barthesa, biblia mojego pokolenia, otwarta na „Mitologiach codziennych”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to na nich Przemysław Witkowski wzoruje się, choćby nieświadomie. „Biedak i proletariusz” – Charlie Chaplin, „Twarz Grety Garbo”, „Potęga i dezynwoltura” (czyli film noir) z jednej strony, „Befsztyk i frytki”, „Strip-tease” i „Nowy Citroen” „deesa” z drugiej, a gdzieś między nimi Verne z „Nautilusa i Statku Pijanego”… różnica skali na bok, ważna jest metoda obu autorów tam, gdzie jest identyczna. Obaj wspinają się do jakiegoś celu po drabinie o szczeblach z przykładów, z opisów cząstkowych „zdarzeń kulturowych”. Ale tam, gdzie – jak u Barthesa – przykłady są ilustracją obszernego eseju „Mit dzisiaj”, u Witkowskiego są… czym? Pora oddać głos autorowi.

„Popkultura jest emanacją kapitalizmu…” – to ze „Wstępu”, s. 10. I jeszcze: „Dzieła popkultury są też nieprzebraną skarbnicą wiedzy o fantazjach sprzedawanych klasie pracującej…”, [s. 11].

„…codziennie mogli na własnej skórze doświadczać takich ‘uroków’ kapitalizmu jak niepewność zatrudnienia i bezrobocie, słabe osłony socjalne, migracje za pracą, mobbing, nierówności majątkowe, napięcia na tle rasowym i etnicznym czy zwykły, prosty wyzysk”. – To amerykańskich widzach seriali, w odróżnieniu od ich polskich odpowiedników, którzy oczywiście nie doświadczali, aż przyszedł rok 1989 i wszystko popsuł. [s. 35]

„Na szczycie hierarchii wartości promowanych w >Banku nie z tej ziemi< znajduje się niepodważalne i święte prawo własności. Jest to sacrum o takiej mocy, że Zło w rzeczy samej konstytuuje się tutaj poprzez podważenie tej podstawowej zasady. Diabłami nie są tu zdecydowanie mocniejsi symbolicznie, wielcy ludobójcy z historii: Dżyngis Chan czy Adolf Hitler albo seryjni mordercy jak Ted Bundy czy John Wayne Gacy, ale gangsterzy, kasiarze i wielcy niszczyciele prywatnej własności środków produkcji – komuniści” [s.80].

 „Warto zwrócić uwagę na głos i słownictwo Bane’a, kompletnie niedopasowane do osiłka w masce, a pasujące bardziej do nobliwego profesora filozofii, wykładającego ex cathedra do ‘kampusowego marksisty’. To właśnie zdrajca swojej klasy, jak określa intelektualistów Walter Benjamin, musi stanąć na czele dzikiej czeredy, by lud miał swój głos, by wykluczeni przemówili, wściekli. Zresztą sam pseudonim wodza rewolty, kiedy kroczy w otoczeniu uzbrojonych ludzi ubrany w radziecki z ducha kożuch, zaczyna samoczynnie kojarzyć się z rewolucyjnym pseudo, w rodzaju Lenin czy Stalin”. [s.211]

„Tymczasem Batman z ostatniego dzieła Christophera Nolana to mesjasz plutokracji, dobry bogacz, chcący swoim majątkiem naprawić świat. Nie pada pytanie, gdzie akumuluje Bruce, aby płacić na sierocińce, czystą energię i szpitale, kto jest wyzyskiwaną podstawą tej piramidy, której szczyt zamieszkuje nasz sympatyczny multimiliarder. […] I tak jak już Marks i Engels w „Świętej rodzinie” nie zazdrościli mieszkańcom Gerolsteinu, finansującym swoją ciężką pracą naprawczą pasję księcia, tak ja wolałbym nie zaglądać do fabryk Wayne Enterprise w Indonezji, kopalń w Botswanie czy szwalni w strefie Szenzhen. [s.212]

„Aparaty władzy kapitału sięgają po ideologię tożsamości i napędzają ruch faszyzacji, aby móc dalej uzyskiwać korzyści ze swojego umiejscowienia w machinie akumulacji”. („Zakończenie”, s.319).

Przemysław Witkowski, człowiek młody (rocznik 1982) i w dodatku poeta, nie jest Barthesem. To nie nagana. Trudno wymagać od niego nowych „Mitów dzisiaj” już dzisiaj. Można było mieć na nie nadzieję pojutrze, gdy odpowiedni materiał zostanie zebrany i poszufladkowany i gdy dokona się konieczna, a wymagająca czasu i doświadczenia refleksja, ale „Chwała Supermanom…” tę nadzieję zabija.

Popkultura jest ideologiczna, to nie odkrycie. Jej ideologia aż prosi się o opisanie, od dawna. Ale ideologii, obojętnie jakiej, nie da się i nie wolno interpretować językiem ideologii, obojętnie jakiej. Kto spróbuje, kończy zapętlony w języku nie opisującym popkulturowej rzeczywistości, lecz zaledwie manifestującym przekonania. Jakie, to akurat w tym momencie nie takie ważne… choć ciągłe odwołania do językowych kalek peerelowskiej nowomowy sprawia wrażenie nieodparcie komiczne. Ważniejsze, wręcz najważniejsze jest to, że coś, co mogło być w najgorszym razie cennym przyczynkiem, a w najlepszym interesującym początkiem sensownego studium „natury popkultury”, stało się z woli autora co najwyżej manifestem, przekonującym przekonanych „komuchów”. Czymś, co nieprzekonani odłożą z niesmakiem po pierwszych dziesięciu stronach… jak ja bym odłożył, gdyby nie obowiązek napisania tej recenzji.

Bo w sumie od lekcji, jakiej uczy proces kupowania bułek zawsze ważniejsze są same bułki, które można kupić bez kartek, bez kolejki, w dowolnej ilości i nawet mniej więcej świeże. Za coś takiego aż CHCE się płacić, panie Witkowski. Woła pan „Który to kapitalizm ma być może nawet tam i swoje… plusy. Rozchodzi się jednak o to, żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów!”

Z wiadomym skutkiem.

Autorem powyższej recenzji jest Krzysztof Sokołowski – filolog, historyk sztuki, tłumacz, krytyk specjalizując się w szeroko rozumianej fantastyce. Prowadzi blog o fantastyce znany jako Lapsus Calami.

Korekta: Monika Banik.

Serdeczne podziękowania dla Przemysława Witkowskiego za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Tytuł: Chwała Supermanom. Ideologia a popkultura

Autor: Przemysław Witkowski

Wydawca: Książka i Prasa w ramach cyklu „Biblioteka Le Monde Diplomatique”

Data wydania: 2017

Objętość: 322 strony

Cena: 36 zł

[Suma głosów: 15, Średnia: 2.3]

1 thought on “Chwała Supermanom. Ideologia a popkultura”

  1. Krzysztof Sokołowski krytyk i w dodatku bloger, nie jest Joyce’em. To nagana. Trudno czyta się ten strumień. A miałem nadzieję, że gorszej recenzji niż tej z książki „Podwójna tożsamość bogów” nie da się stworzyć. Ale „Jaką lekcję historii naprawdę przerabiamy, płacąc w sklepie za bułki?” tę nadzieję zabija.

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *