She Makes Comics

Metamorpho była kobietą!

 6full500

Komiks jest mężczyzną. By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na półki działu „Komiks” w pierwszym lepszym Empiku lub księgarni, gdzie w walce o uwagę kupującego prześcigają się kolejni superbohaterowie, których fantastyczne przydomki kończą się oczywiście członem „man”. Ekonomiczne i estetyczne granice komiksu popularnego wyznacza polityka „fallocentryczna”, schlebiająca gustom młodych chłopców i mężczyzn w średnim wieku oraz stawiająca kobiety w pozycji wizualnej atrakcji – koniecznie obleczonej w kuse i obcisłe trykoty lub minispódniczki.

Jest więc rzeczą niemalże nieprawdopodobną, iż w okresie najgłośniejszych prac teoretyczek z kręgu feminizmu to telewizja, kino, reklamy czy magazyny ilustrowane zostały najbardziej zaatakowane. Tymczasem w niejednym komiksie spełniały się zarzuty kierowane przez Tanię Modleski, Laurę Mulvey czy Angelę McRobbie pod adresem kultury popularnej, sprzyjającej medialnej skopofilii – stawiającej mężczyznę po stronie obserwatora, zaś kobietę po stronie niewiele znaczącego ornamentu. Również medialny dyskurs otaczający medium komiksu zdaje się nie zauważać w zasadzie płci pięknej jako ważnej grupy odbiorców opowieści obrazkowych. Popularne przedstawienia społeczności tzw. geeków są zdominowane przez losy męskich protagonistów, którzy – tak jak w „Teorii wielkiego podrywu” lub filmach pokroju „Fanboys” – zdecydowanie górują nad jedynie incydentalnymi epizodami z udziałem fangirls. Sprawiedliwość dziejowemu znaczeniu kobiet dla komiksu stara się oddać film dokumentalny „She makes comics”, który, pomimo słusznych i ambitnych aspiracji, sam nie obył się bez kilku uproszczeń.

jackie-ormes

O tym, że historia komiksu nie była łaskawa dla znamienitych autorek wielu obrazkowych opowieści, nie trzeba nikogo przekonywać. Do wyobraźni i serca każdego fana tego medium przemawiają nazwiska, takie jak William Hoggarth, Bob Kane czy Jack Kirby, ale ilu kolekcjonujących dziś komiksy DC i Marvela czytelników potrafiłoby skojarzyć nazwisko Nell Brinkley lub Ramony Fradon właśnie z komiksem? Tymczasem to właśnie Brinkley, nazywana „Królową Komiksu”, nadawała na początku XX wieku kształt współczesnej formie tego medium na równi z pionieriami-gigantami wczesnego komiksu pokroju Winsora McCay’a. Fradon tymczasem odcisnęła swe piętno na niezliczonych pracach wydawnictwa DC, prezentując swój talent, m.in. na łamach „Aquamana” czy też nadając kształt postaci Metamorpho, który w komiksach wydawnictwa obecny jest do dziś. Jak zatem skutecznie udowadniają realizatorzy filmu, wpływ kobiecych twórców na kształt oferty najważniejszych marek komiksowych nie może być uznany za marginalny. Podobnie jak marginalnym nie był procent czytelniczek komiksów na tle chłopców w latach 50. i 60. XX wieku, który utrzymywał się na poziomie 60 procent na korzyść pań.

Od razu należy jednak poczynić pewne zastrzeżenia względem tak zaprezentowanej problematyki. Przedstawienie historii komiksu kobiecego do lat 60. nie obyło się bez kilku przemilczeń i znaczących uproszczeń, które uniemożliwiają dostrzeżenie całego spektrum omawianego zjawiska. Należy żałować, iż autorki nie odnoszą się dokładniej do komiksowego mainstreamu amerykańskiego – szczególnie do najważniejszej chyba w tym kontekście postaci, jaką była Wonder Woman powołana do życia przez (czyżby paradoksalnie?) mężczyznę. Skoro rzeczywiście młode dziewczynki aż tak chętnie sięgały po „zmaskulinizowane” tytuły superbohaterskie, to jakich dokładnie atrakcji szukały w podobnych zeszytach? Na to pytanie autorzy nie potrafią dostarczyć zadowalającej odpowiedzi.

Twórcy dokumentu omijają również tak kuriozalne, a przez to ciekawe, przypadki, jak niesławna seria komiksowa „Lois Lane – Dziewczyna Supermana”, która stanowiła przecież ważny przyczółek problematyki feministycznej w masowym komiksie amerykańskim. Na ten temat również nie usłyszymy żadnego komentarza. Najważniejszą wadą całego filmu jest zresztą właśnie jego przesadna „amerykocentryczność” – do głosu dopuszczone są tu wyłącznie Amerykanki i tylko amerykański komiks rozpatruje się w kontekście stopniowego równouprawnienia. Oczywistym jest, że dynamika podobnych przemian przebiegała (przebiega) inaczej w komiksie europejskim, azjatyckim czy afrykańskim, ale tego także nie dowiemy się z „She makes comics”. Być może nieuczciwie jest oskarżać autorów dokumentu o dowolne dobieranie pola tematycznego, lecz całkowite odzieranie go z szerszego kontekstu historyczno-artystycznego jest już pewnym uchybieniem.

dd20dbdaa556a5d362bec741afa8c79c_large

Zadziwiający wydał mi się również fragment, w którym omówione zostaje znaczenie estetyki undergroundu dla wypromowania tematyki feministycznej. Głównymi bohaterkami tej części są m.in. znane i cenione artystki w postaci Belindy Berkeley i Triny Robbins. Choć należy przyznać, że oddaje się tu sprawiedliwość magazynom undergroundowym promującym tematykę „kobiecą”, jak np. „It ain’t me babe” czy „Tits and clits”, które prezentowały bardzo bezpośrednio kwestie kobiecej seksualności, to wydaje się jednocześnie dziwne, że z atakiem spotyka się tu „męski” odłam komiksowego undergroundu. Autorki zarzucają swoim kolegom po fachu, iż ci odpowiedzialni byli za de facto kontynuowanie polityki prymitywizacji kobiecej postaci w komiksie i jej przesadzonej seksualizacji. Tymczasem sięgając po tytuły w postaci „Vulture Demoness” czy „Angelfood McSpade” Roberta Crumba dojść można do nieco odmiennych wniosków. We wskazanych tytułach główne bohaterki są rzeczywiście prezentowane w sposób lubieżnie groteskowy, ale trudno uznać to wyłącznie za akt ich uprzedmiotowienia. Najlepiej obrazuje to historia czarnoskórej Angelfood, która – będąc afrykańską emigrantką w „męskim” mieście – swą posturą zdecydowanie góruje nad wielokrotnie przez nią poniżanymi i rozpasanymi seksualnie męskimi partnerami. Crumb dokonuje tu raczej bardzo ironicznej dekonstrukcji przyjemności płynącej z klasycznych realizacji komiksowych, które miały stanowić reakcję na erotyczne marzenia młodych mężczyzn i nie bardzo rozumiem, dlaczego ta odmiana undergroundu zostaje całkowicie odrzucona jako anty-feministyczna.

Z uwagi na powyższe wątpliwości nie uznałbym dokumentu „She makes comics” za materiał o charakterze historycznej rekonstrukcji tematyki feministycznej w komiksie. To raczej zbiór wielu osobistych impresji, której autorkami są znaczące postacie komiksu kobiecego, i to pod tym względem sam film broni się najlepiej. W rzeczywistości nie mówi on bowiem nic szczególnie odkrywczego na temat najważniejszych (znów wyłącznie amerykańskich!) tytułów zyskujących popularność wśród kobiecych odbiorców. Są tu oczywiście przywołani Chris Claremont, Ann Nocenti i Louise Simonson – współtwórcy uwielbianej tak samo przez czytelników obu płci „Dark Phoenix Sagi”. Jest Wendy Pini i jej równie hitowy „ElfQuest” – komiksowa saga fantasy, w której zaczytywały się ogromne rzesze czytelniczek. Są wreszcie historie Jenette Kahn i Karen Berger – kobiet, które zatrzęsły światem komiksów DC jako redaktorki, wprowadzając do nich poważniejszą i „cięższą” tematykę oraz animując powstanie linii Vertigo, która stanie się synonimem dorosłego komiksu. Są także, co oczywiste, wypowiedzi współczesnych gwiazd wśród autorek zajmujących się komiksem superbohaterskim – Gail Simone, wychwalanej twórczyni nowego oblicza serii „Birds of Prey”, oraz Kelly Sue DeConnick, której interpretacja postaci Ms. Marvel przyniosła jej międzynarodowe uznanie.

maxresdefault

Po obejrzeniu jednak całego dokumentu rodzi się pytanie – czy tak właśnie wygląda sukces komiksu kobiecego? Czy fakt, że zdolne autorki zostały oddelegowane do popularnych serii, gdzie i tak wpisywać się muszą w pewne konwencje gatunkowe, nie jest jednak oznaką pewnej pacyfikacji buntowniczych roszczeń, jakie stawiały wobec medium komiksowego twórczynie z kręgu undergroundu?

To moja największa pretensja do twórców filmu „She makes comics” – jest on zbyt „pro-amerykański” i zbyt pro-mainstreamowy, aby można go uznać za przekrojowe spojrzenie na komiks kobiecy. To raczej opowieść o tym, jak kobiety zdołały odnaleźć się w świecie zdominowanym przez męską wyobraźnię i wygospodarować w nim nieco miejsca dla siebie. Najlepiej ilustruje to zresztą fragment, w którym kolejne bohaterki wyjaśniają traumę, jaką było jeszcze do niedawna wkroczenie dziewczyny do komiksowego sklepu, w którym królują zafiksowani na punkcie swego hobby męscy introwertycy, niechętnie witający „profanki”.

Dziś popkulturowy status fangirl wydaje się już nie do podważenia. To jednak jedynie niewielki fragment zjawiska, jakim jest relacja między medium obrazkowym, a artystkami/odbiorczyniami komiksu. W innych zakątkach świata realizują się zupełnie inne, i nierzadko równie ciekawe, choć może mniej widowiskowe, losy kobiecego komiksu, które warto poznać na własną rękę.

bm12_p14_COLORlo

Autorem recenzji jest dr Tomasz Żaglewski – Absolwent Zakładu Badań nad Kulturą Filmową i Audiowizualną Instytutu Kulturoznawstwa UAM; jego zainteresowania koncentrują się wokół różnorodnych zagadnień kultury popularnej oraz kultury medialnej (w tym w sposób szczególny tematyka historii i teorii komiksu); prywatnie wielbiciel twórczości Mike’a Mignoli marzący o dydaktycznym stażu w Instytucie dla Utalentowanej Młodzieży Charlesa Xaviera.

Serdeczne podziękowania dla Sequart Organization za udostępnienie egzemplarza do recenzji. Recenzowany film możesz kupić na tej podstronie.

„She Makes Comics”

Reżyseria: Marisa Stotter

Zdjęcia: Jordan Rennert

Występują: Karen Bergen, Kelly Sue DeConnick, Gail Simone, Jenette Kahn, Becky Cloonan, Louise Simonson, Heidi MacDonald, Wendy Pini, Marjorie Liu, Kate Leth, Colleen Doran i inni

Czas trwania: 71 minut

Data premiery: 9 grudnia 2014 

[Suma głosów: 0, Średnia: 0]

1 thought on “She Makes Comics”

  1. Pingback: Pop-Matriarchat. Superheroizm a feminizm | cdblog.pl - blog o popkulturze

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *