Joker (2019) – Recenzja filmu

PATRZYSZ CZY WIDZISZ?

 

Todd Phillips podjął się niełatwego i ryzykownego zadania – strącił Arlekina Nienawiści z piedestału pierwotnego zła na rzecz statusu upadłego łotra z elementami antybohatera, wobec którego możemy odczuwać współczucie. Jakby tego było mało, ukazuje genezę narodzin Jokera po swojemu. Czy bluźnierstwo względem materiału źródłowego opłacało się w tym przypadku? Postaram się dowieść, że z czasem ten film nie będzie odbierany jako oznaka czasu nihilizmu, w której egzystujemy, a bardziej jako żart, który obróci się przewrotnie przeciwko swym twórcom i establishmentowi Hollywood.

Ten, którego odrzuca wspólnota, jest tym samym, który później podpali wioskę.

Afrykańskie powiedzenie

Siła adaptacji filmowych DC Comics nie opierała się tylko – albo przede wszystkim – na świetnych wynikach w box office, a bardziej na ustanawianiu dyskursu dla kina superbohaterskiego oraz na kulturowej istotności. Produkcje te stanowiły papierek lakmusowy oddający barwy danego czasu, jego niepokoje, lęki, charakterystyczne cechy. Todd Phillips dobrze to rozumie. Uznał więc, że skoro w absurdalnym świecie zbliżającym się do „Nowego wspaniałego świata” Aldousa Huxleya nie ma co robić komedii (bo rzeczywistość jest wystarczająco zabawna dla progresywistów, a wręcz groteskowa), to spróbuje sił z innym gatunkiem, a przy okazji podratuje filmową franczyzę będącą w rozsypce. A trzeba przyznać, że dla Warnera i DC Comics pomoc była i jest nadal potrzebna. Wobec kasowych sukcesów Marvel Cinematic Universe nadal są bezradni, w rozsypce, a ich trudy można przyrównać do starań Syzyfa. Reżyser więc przekonywał, błagał przez rok, aby stworzyć film dla dorosłych, luźno oparty na mitologii Mrocznego Rycerza. Obraz stanowiący zwierciadło dla tego, co tu i teraz. Diagnozę kondycji ludzkiej A.D. 2019.

Tegoroczny zdobywca Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji to doskonałe dzieło kultury remiksu. Hołd wobec kina Martina Scorsese („Taksówkarz”, „Król Komedii”) mieszający sceny rodem z „Powrotu Mrocznego Rycerza” wraz z konwencją „Zabójczego Żartu”. Do tego jest modny i aktualny wobec trendów w branży filmowej. Podobnie jak: „PARASITE”; „FAWORYTA”; „ZŁODZIEJASZKI” posługuje się zakrzywianiem świata przedstawionego, dotykając problemów nierówności klasowej, wzajemnego resentymentu klas i walki o przetrwanie w świecie, w którym pomiędzy prekariuszami a elitą z kapitałem finansowym/kulturowym nie ma żadnej klasy średniej. Tylko „my” nieposiadający nic, żyjący z dnia na dzień, i oni, rada (czasem łaskawych) Panów. W takim bezwzględnym świecie poznajemy Artura Flecka. Jego ideologią jest przeżyć do pierwszego. A rzeczywistość jest dla niego wrogiem. Nikt mu nie chce pomóc. Więcej – biją go, plują mu na plecy, a on nic o tym zazwyczaj nie wie. A nawet mówią mu wprost, że kłamie i manipuluje.

„Joker” Phillipsa nie bierze jeńców. To przykre, poważne studium postaci chorej psychicznej, przeistaczającej się w Błazeńskiego Księcia Zbrodni. Nie jest to bezpośrednia adaptacja konkretnego komiksu lub historii znanej z innych mediów, raczej próba stworzenia nowej jakości ze znanych dzieł popkultury. Reżyser „Kac Vegas” wyciągnął ciekawe wnioski z lektury „The Killing Joke” Alana Moore’a i Briana Bollanda, który zapewne odbiera jako komiks wytwarzający u odbiorców efekt potwierdzenia. Każdy w niniejszej historii obrazkowejwidzi to, co chce i na czym opiera swoje wartości, zwłaszcza przeglądając ostatnią stronę. Dla jednych Batman autentycznie morduje Jokera. Dla innych poklepuje swe nemezis po ramieniu przy blasku policyjnych świateł. Jeszcze inni uznają to za farsę. Dokładnie to samo jest z dramatem psychologicznym „Joker” – ten film dostarcza reprezentantom różnych opcji światopoglądowych skrajnych argumentów do bronienia swoich racji. Tym samym mają rację, jednocześnie mogąc być w błędzie.

Nie owijając w bawełnę, film nie przypadł mi do gustu. Jest przytłaczający, smutny. Obniża nastrój, sprawił, że wyszedłem z kina rozdygotany. Z jednej strony rozumiem zamysł Phillipsa, chcącego poprzez postać Jokera dojść do  jądra ciemności, w którym obecnie się znajdujemy. Czas akcji jest co prawda niedookreślony. Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z Gotham przełomu lat 70. i 80. Miasto kozła zostało ukazane niczym Sodoma – nikt nie odbiera zapełnionych worów ze śmieciami, w kinach króluje pornografia, a ludzie zachowują się niczym roboty bez uczuć.

Widać silną inspirację dokumentem „HyperNormalisation” Adama Curtisa z BBC, starającego się ukazać w przeciągu dwóch i pół godziny ostatnie trzydzieści lat oraz zmiany, jakie zaszły w społeczeństwie. Phillips co rusz uderza widza w twarz, obsmarowuje go kałużą z pobliskiego rynsztoka i krzyczy – patrz, do czego doprowadziła promocja ideału człowieka, którego nie sposób zrealizować w praktyce. Zobacz, jak przez nią się do siebie odnosimy. Jaki dziwny, skomplikowany i wielopiętrowy świat sobie przez to wytworzyliśmy. Rzeczywistość, w której nie potrafimy odróżnić prawdy od fałszu. Dobra od zła. W której wszystko jest dozwolone, o ile masz pozycję i pieniądze.

Przyklasnąłbym Phillipsowi, gdyby nie jedna, jedyna scena ukazująca jego stronniczość. Chodzi o scenę łóżkową w środku filmu, na której tle widać gazetę zachęcającą do buntu wobec 1%, który posiada zasoby 99% reszty populacji. Na idealnym niemal filmie zaczynają się pojawiać od tego momentu skazy. I nawet nie chodzi o zbytnie podpieranie się „Taksówkarzem”, powielanie go momentami. Uważam, że w tej jednej scenie reżyser ukazał ze swojej strony resentyment wobec realiów nieprzejawiających jego światopoglądu; poczucie obrażenia z powodu dogorywania neoliberalnego ładu.

Satyry wobec mediów, polityków, a zwłaszcza prawicowców i konserwatystów jest tutaj co nie miara, zwłaszcza wobec Donalda Trumpa. Krytyka mediów wyjęta wprost z opus magnum Franka Millera jest nadal zasadna. Ba, jest nawet gorzej niż w 1986 roku, ponieważ fałsz zlewa się z prawdą niczym zanieczyszczenia w oceanie. Niemniej twórcy „Jokera” nie są sprawiedliwi wobec rzeczywistości. Starają się ukazać nieefektywność demokracji, szwankowanie systemu, kiedy jest na odwrót. Wyborcy Trumpa [jego cechy w filmie unaocznia persona Thomasa Wayne’a, przedstawionego tutaj jako wyrachowanego biznesmena i polityka na miarę Underwooda] czy Prawa i Sprawiedliwości zagłosowali tak, a nie inaczej, nie dlatego, że są nihilistami i chcieli pokazać wszem i wobec środkowy palec. Neoliberalne elity i władze, realizując progresywną politykę, chciały zbyt mocno zerwać z ustanowionymi normami oraz wartościami trzymającymi świat w ryzach na rzecz (technologicznego) postępu. Powstała ogromna rzesza ludzi, których praca i znaczenie mogły zostać odebrane z dnia na dzień i nikt by się nimi nie przejął. Zwycięstwo republikanów i konserwatystów nie jest kryzysem demokracji, a wręcz przeciwnie. Jest świadectwem jej doniosłości. A liberalne elity, w tym reżyser, zamiast negować rzeczywistość i zachęcać do rewolucji, powinny zrozumieć taką, a nie inną kolej rzeczy, by następnie przepracować działania. Einstein w końcu rzekł: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”.

Wracając do filmu – obawiałem się tego filmu. Bałem się, że misterny plan spali na panewce. Choć film broni się jako mocna przestroga nawołująca do empatii i dialogu w znieczulonych, podzielonych społeczeństwach Zachodu, tak nie jestem przekonany co do jego intencji. Twórcy starają się być sprawiedliwi – bogaci, nędzarze i zwykli obywatele ukazani są w połaciach szarości, mają swoje lepsze i gorsze momenty, nikt nie jest tutaj nobilitowany. Zgadzam się z diagnozą, wedle której w obecnym świecie brakuje odpowiedzialności za wspólną przestrzeń. Uprzywilejowani nie chcą słuchać i wierzą w to, co chcą zobaczyć. Ofiary nie potrafią powiedzieć, o co dokładnie im chodzi, zaślepione dokonanymi krzywdami.

Koniec końców jednak uważam ten konkretny film za straconą szansę. Degradując Jokera do miana upadłego łotra i odbierając mu miano trickstera Phillips odebrał mu w filmie wszelkie atrybuty, dzięki którym ta postać mogłaby ukazywać podwójne standardy społeczeństwa. Oskarżycielstwo połączone z solidarnością, sympatią wobec ofiary systemu nie jest od razu równoznaczne z zobrazowaniem hipokryzji społeczeństwa. Ironia losu jest tutaj taka, że twórcy – chcąc uczulić na dysfunkcje Zachodu – tak naprawdę ukazali swoje zacietrzewienie, ograniczenie pola widzenia i posiadanie jedynej słusznej racji, z którą należy się tylko i wyłącznie zgodzić. Nie ma innej opcji. Tym samym, przewrotnie, Joker w swym symbolicznym wymiarze zrealizował wobec Phillipsa i ekipy iście zabójczy żart. To lustro, konkretne zwierciadło, nie jest bowiem skierowane w nasz świat. A bardziej w autorów wiedzących lepiej, nieomylnych, przejętych ostatnimi wydarzeniami, ale tworzących okopy zamiast przestrzeń do rozmowy.

Wydźwięk „Jokera” brzmi niczym wołanie na puszczy. Szanuj bliźniego jak siebie samego? Intencje dobre, ale realizacja niekonsekwentna, stronnicza. Pewnie się tym narażę wielu czytelnikom i odbiorcom, ale nie wyszedłem z kina ubogacony po tym filmie. Zostałem za to przygnieciony ciężarem opowiadanej historii. Poczułem się tak, jak dzieci, które po raz pierwszy obejrzały „Bambi” w kinie pamiętnego roku 1942. Przypomnijmy, że dzieci te poddane zostały traumie poprzez scenę śmierci matki Bambi, po której przechodzimy gwałtownie do pogodnego, radosnego dnia i ćwierkających ptaszków. Tragedie się zdarzają, a potem… potem nadchodzi życie. I trzeba z tym żyć dalej, czy to się podoba, czy nie. „Joker” robi to samo – po scenie apokalipsy świat idzie do przodu. Nie zrozumiemy ogromu cierpienia przeżywanego przez błazna-protagonistę ani dziecka, które w opuszczonej alejce traci swoich rodziców z powodu ataku rzezimieszka. I tak jest. Wszyscy zgadzamy się ze sobą, a będzie nadal tak, jak jest… Chciałoby się zapytać niczym Joker w grze „Arkham Knight”: „O mój jeżu, ty tak na serio?”.

Nie jestem przekonany wartości, z jaką pozostawia nas „Joker”. Nie ulega jednak wątpliwości, że jego wpływ na mitologię Batmana będzie ogromny. Matt Reeves zapewne będzie miał nie lada orzech do zgryzienia przy realizacji swojej serii filmów o zamaskowanym mścicielu, a film Phillipsa zapewne doczeka się dalszych kontynuacji. Czy to dobrze? W takich chwilach przypominam sobie, że w 1986 roku nie wszyscy byli zadowoleni z przemiany Batmana w „Powrocie Mrocznego Rycerza” w samozwańczego mściciela o dyktatorskich zapędach. Mówiono jawnie o profanacji mitu Batmana, odebraniu mu niewinności, zwłaszcza wśród starszych fanów. Tak samo czuję się teraz patrząc, jak Joker zostaje spłaszczony na rzecz koniunktury społeczno-politycznej. Ale może taka kolej czasu, może tak musi być? Z drugiej strony, jeśli zrezygnujemy z ukazywania Jokera jako trickstera, błazna ukazującego obłudę, to jak będziemy obnażać trwogę kultury fake newsów i dezinformacji? Już teraz nowe pokolenia zapominają, że Batman w swej istocie jest gotyckim detektywem. Widzą go jako krzyżowca niestroniącego od zabijania swych oponentów…

… Ale żeby to ocalić od zapomnienia, to ludzie odpowiadający za kulturę masową i przekaz medialny powinni przestać negować podróż bohatera wypracowaną przez Josepha Campbella i skończyć z progresywnym przeświadczeniem, że człowiek może zostać na nowo stworzony – zwłaszcza kulturowo – bez uwzględnienia jego historii i przeszłości. Do tego czasu takie filmy jak „Joker” będą się odwracać przeciwko swoim twórcom niczym poszatkowany Potwór atakujący Doktora Frankensteina.

Autorem recenzji jest Michał Chudoliński (ur. 1988) jest krytykiem komiksowym i filmowym. Prowadzi zajęcia w Collegium Civitas i Warszawskiej Szkole Filmowej z zakresu amerykańskiej kultury masowej, ze szczególnym uwzględnieniem komiksów („Mitologia Batmana a kryminologia”). Pomysłodawca i redaktor prowadzący bloga „Gotham w deszczu”. Współpracował z „Polityką”, „2+3D”, „Nową Fantastyką”, „Czasem Fantastyki”, Polskim Radiem oraz magazynem „Charaktery”. Obecnie pracuje w AKFiS TVP. Polski korespondent ogólnoświatowego magazynu „The Comics Journal”. Doktorant SNS IFiS PAN.

Korekta: Aleksandra Wucka.

Tytuł: „Joker”

Reżyseria: Todd Phillips

Scenariusz: Todd Phillips, Scott Silver

Obsada: Joaquin Phoenix, Zazie Beetz, Robert De Niro, Marc Maron

Zdjęcia: Lawrence Sher

Muzyka: Hildur Guðnadóttir

Montaż: Jeff Groth

Scenografia: Kris Moran

Kostiumy: Mark Bridges

Czas trwania: 121 minut

[Suma głosów: 1, Średnia: 5]

10 thoughts on “Joker (2019) – Recenzja filmu”

  1. Strasznie irytujące naciąganie oceny estetycznej filmu do przekonania autora, jaki przekaz film o danym bohaterze powinien nieść. To absurdalne spojrzenie. Film nie jest dobry, bo recenzent wolałby, żeby miał inny wydźwięk albo sam nie zachowałby się jak reżyser/bohater. To nie ma nic wspólnego z oceną warsztatu Twórców i samego filmu. Ocenianie sztuki z poziomu własnego światopoglądu, oczekiwań i politycznych doktryn jest skrajnie szkodliwe dla sztuki jako takiej.

    1. Z całym szacunkiem, proszę czytać ze zrozumieniem. Nikomu nie dyktuje, jak i co ma myśleć. Dzielę się swoimi odczuciami i traktuje Jokera podobnie jak Grete Thunberg. Anonymous świetnie to ujęło: „Protecting the environment is important, but it is also important not to let people who are a part of the problem be in control of the solutions, because we run the risk of allowing them to make everything worse. If you truly do care about the future of the planet, be extremely careful of the people around you, and analyze their solutions very carefully, because you are currently surrounded by some very dangerous people who do not have the best interest of the planet in mind.”. Joker Phillipsa, podobnie jak Greta, jest przekaźnikiem pewnych idei. I bardziej ważne od samej postaci są okoliczności, w jakich się pojawia i jej wpływ na społeczeństwo. Co zresztą jest pokazane w filmie. PS. Polecam obejrzeć: https://www.youtube.com/watch?v=SS15cdl5BTk

      1. Z całym szacunkiem, ale właśnie ze zrozumieniem proszę czytać. Polityczne wystąpienie ma się do sztuki jak pięść do nosa. Nie dyktuje Pan twórcom, owszem, ale ocenia Pan film nie z punktu widzenia sztuki filmowej ale własnych przekonań i polityki. Wplątanie w tę rozmowę Anonymusa tego dobitnie dowodzi. Film jest sztuką, a więc jest interpretowalny. Stawia pytania, jak każda wartościową sztuka. Ale dyskredytowanie go za treść tych pytań to niedojrzałość. Czasem warto oddzielić estetykę od polityki, nawet na przekór Rancierowi. Ja polecam „Śmierć autora” Rolanda Barthesa, skoro już sobie polecamy wartościowe pozycje do przejrzenia.

        1. Ależ Phillips i ekipa notorycznie wspomina o obecnym klimacie społecznych interakcji, bądźmy konsekwentni. Sam twórca promuje w tym kontekście swój tekst. Jestem w tym sensie uczciwy – oceniam twórcę w ramach ram, wedle których opisuje swój film [https://www.washingtontimes.com/news/2019/sep/27/michael-uslan-joker-exec-producer-says-film-holds-/]. A Barthesa czytałem, znam, uwielbiam. Korzystałem z niego, pisząc pracę magisterską o Batmanie. Dziękuję za troskę 🙂

          1. Wydaje mi się jednak, że czym innym jest dyskusja na kanwie filmu o tym, co według naszego odczytania próbuje powiedzieć widzom, a czym innym jest recenzja filmu jako dzieła. W przypadku tekstu, który polemizuje z domniemanymi zamiarami twórcy (które ja na przykład odczytuję zupełnie przeciwnie do Pana. Uważam, że Joker pokazuje świat liberalnych elit odciętych od rzeczywistości i porzucony lud i piętnuje rewolucyjną drogę, która jest snem szaleńca), a nie ocenia zupełnie walory artystyczne filmu, nie powinniśmy nazywać go recenzją. To, jak słusznie Pan je nazwał, Pana refleksje. Ale nie recenzja. Więc nie powinna z tych pozycji oceniać filmu jako dobrego/złego, trafionego/chybionego. Dajmy sztuce pobyć czasem po prostu sztuką, a dyskusje ideologiczne prowadźmy na jej podstawie, ale nie depcząc jej prawa do niezależności.

          2. Na jakiej zasadzie ocena innego krytyka miała być argumentem w naszej dyskusji? Mówiliśmy o Pana (chybionej) strategii recenzenckiej. Co ma do tego Michał Oleszczyk? Z całym szacunkiem, ale jego opinia mnie w tym kontekście absolutnie nie interesuje. Ja zresztą w tej chwili nie bronię filmu Joker (choć mi się podobał), tylko protestuję przeciwko nurzaniu wszystkiego w ideologicznych interpretacjach.

          3. „protestuję przeciwko nurzaniu wszystkiego w ideologicznych interpretacjach” – Pardon? Chce Pan żeby nie omawiać filmowych, postmodernistycznych sklejek politycznie ani pod kątem żadnego dyskursu publicznego (zwłaszcza takiemu, który Panu nie odpowiada, bo nie jest zgodny z Pańskimi poglądami)? Pisze Pan o Barthesie, a czytał Pan postmodernistów, zwłaszcza tych późniejszych, bazujących na psychoanalizie? Przecież wszystko jest polityczne 🙂 No jak to tak? 🙂 Nawet taka CISOWIANKA 😀 W takich ciekawych czasach żyjemy 😉

          4. Oh pardon, ale to akurat Pan dyskredytuje film, bo nie jest zgodny z Pana poglądami. Recenzja powinna wstrzymać się od ocen na tle ideologicznym, a zauważać stronę artystyczną. O ideologii można mówić, ale nie powinna ona być determinantem oceny wystawionej filmowi jako dziełu artystycznemu. Postmodernistów znam, choć dobrego zdania o nich nie mam. Ale szanuję np. wspomnianego wcześniej przeze mnie Ranciera (polecam, jeśli Pan nie zna) i jego teorię estetyki zrównanej polityce. Choć się z nią nie zgadzam. Można docenić jako film dzieło, które nie jest zgodne z naszymi przekonaniami, tak samo jak często filmy o tematach dla nas ważnych są bardzo złe (jak ostatnie filmowe opowieści o Żołnierzach Wyklętych) jako filmy. Namawiam do patrzenia poza czubek własnej doktryny. Bo inaczej zabijemy sztukę jako taką. I cieszy mnie, że ostatecznie to, co napisałem w swoim pierwszym komentarzu, przebiło się. Czyli w końcu rozmawiamy o tym samym, a nie każdy swoje, ignorując drugiego. Mamy wreszcie dialog 🙂

          5. Vonhuchacz Brash

            Ależ nikt sztuce nie odbiera prawa do niezależności, zwłaszcza tej z HollyWood. Za takie myliony, to twórcy filmowi już dawno ją (te niezależność) sobie kupili i mają gdzieś czy ktoś je (te sztukie) depcze;). Pan się nie stresuje…Ich stać na adwokata, mają dobre koneksje w piekle (taka retoryczna przerzutnia, proszę nie dzwonić do Lucy Syphera i nie pytać czy to prawda, bo postawi go pan w trudnej sytuacji (dylematy kłamcy). Przecież to TYLKO hermeneutyka, i autor recenzji, pardon strategii recenzenckiej (fuj co za słowa) to jeden głos z tysięcy w tej sprawie, a każda narracja jest równie dobra ;). Autor recenzji nie dyskredytuje filmu z uwagi na niezgodność z jego poglądami, wręcz przeciwnie…

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *