Batman: The Dark Knight Detective

Kilka lat temu, kiedy pisałem dla „Gotham w deszczu” artykuł o Alanie Grancie, wyraziłem swoje niezadowolenie z faktu, że po tylu latach historie, które szkocki scenarzysta współtworzył z Normem Breyfoglem (poza kilkoma przypadkami, np. „The Last Arkham”), nie doczekały się wydań zbiorczych. Kilka miesięcy po publikacji artykułu Breyfogle doznał wylewu, a DC Comics przywołane przez fanów do tablicy podjęło decyzję o wznowieniu tych perełek z końca lat osiemdziesiątych. Niestety, trzeba było tragedii w życiu rysownika, żeby ktoś w wydawnictwie podjął od dawna oczekiwaną decyzję. W 2015 roku ukazał się pierwszy tom „Legends of the Dark Knight: Norm Breyfogle”, z którego sprzedaży część zysków trafiła do przechodzącego rehabilitację artysty. Drugiego tomu doczekaliśmy się trzy lata później, niestety już po jego śmierci.

W międzyczasie jednak wydawnictwo rozpoczęło cenną inicjatywę wznowień komiksów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Otrzymaliśmy „Batman: The Caped Crusader Vol. 1” ze scenariuszami Jima Starlina, zbiorcze kolekcje klasycznej serii „Batman: Shadow of the Bat” oraz jak na razie dwa woluminy „The Dark Knight Detective”, w których wznowiono materiał oryginalnie zaprezentowany na łamach „Detective Comics” w latach 1987-1988.

MROCZNY DETEKTYW

„The Dark Knight Detective” nie wydaje się szczególnie szczęśliwą zbitką słów, ani dobrym tytułem, ale trzeba cieszyć się z tego, co mamy. Pierwszy wolumin tej kolekcji wypełniono opowieściami napisanymi przez Mike’a W. Barra, a narysowanymi w większości przez znakomitego Alana Davisa. Barr był w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych jednym z najpłodniejszych scenarzystów jeśli chodzi o Batmana – z jego maszyny do pisania wyszła cała masa skryptów przygód Nietoperza. Niestety, bez owijania w bawełnę, były to produkcje średnie, niepozostające na dłużej w pamięci.

Z kronikarskiego obowiązku wypada wspomnieć, że to właśnie Barr jako pierwszy uczynił Bruce’a Wayne’a ojcem w komiksie (wątek pociągnął wiele lat później Grant Morrison tworząc postać Damiana Wayne’a). Najciekawszymi napisanymi przez niego historiami pozostają jednak „Batman: Year Two”, „Batman: Full Circle” i dwa zeszyty, które włączono do „The Dark Knight Detective Vol. 1” (o czym w dalszej części tekstu). Co prawda, żaden z wymienionych komiksów nie kwalifikuje się do tej samej ligi co dzieła Millera, Moore’a, Starlina i Granta (a które powstały mniej więcej w tym samym okresie co prace Barra), niemniej dla prawdziwego fana Batmana powinny być lekturą obowiązkową.

Z czym mamy jednak do czynienia w przypadku pierwszego tomu kolekcji? W skrócie to cały kolejny „run” Barra z serii „Detective Comics” (z lat 1987-1988), z wyłączeniem historii „Batman: Year Two” (czyli próby zdyskontowania sukcesu komiksu Millera i Mazzucchelli’ego). Opowieść ta była przynajmniej dwa razy wznawiana, więc to prawdopodobnie stało się podstawą decyzji o nieujęciu jej w nowo wydanym zbiorze. Osobiście uważam takie rozwiązanie za błąd, ale nie po raz pierwszy stykamy się w przypadku różnego rodzaju wydań przygotowywanych przez DC czy Marvela z pomysłami (i wyborami materiału) co najmniej dziwnymi.

W każdym razie ten, kto wysupła pieniądze na „The Dark Knight Detective Vol. 1”, będzie miał możliwość zapoznania się m.in. z:

  • kolejną rozgrywką z Jokerem, który odnajduje cel w życiu po przeczytaniu artykułu na temat połączonych sił „Dynamicznego duetu” i Catwoman (i nie, nie chodzi tu o łączenie sił pokazanych w filmie „Batman XXX”). Joker wdraża nowy, diaboliczny plan przewidujący zastosowanie śmiercionośnego odpowiednika tzw. chinese finger puzzle, czyli chińskiej pułapki na palce, rekalibrację umysłu Catwoman i tym podobne brednie, jako żywo nasuwające skojarzenia z serialem telewizyjnym z Adamem Westem jako Batmanem.
  • kolejną rozgrywką Batmana i Robina z Two-Face’m, tym razem do gry dołączy jednak… impostor Two-Face’a, popełniający przestępstwa na konto Harveya Denta. Tu mała dygresja – postać podającego się za Two-Face’a Paula Sloane’a została wykorzystana wiele lat później w „Dead Reckoning” – najlepszej historii napisanej przez Eda Brubakera, gdy prowadził on „Detective Comics”.
  • kolejną rozgrywką ze Scarecrowem, który tym razem próbuje wykorzystać swoje eksperymenty ze strachem w świecie sportu. Warto wspomnieć, że ten zeszyt stał się osnową do jednego z epizodów „Batman: The Animated Series” Bruce’a Timma pod tytułem „Nothing to Fear”.
  • kolejną rozgrywką z Mad Hatterem.
  • śledztwem, które Batman „odziedziczył” po Sherlocku Holmesie.

I tu docieramy do dwóch, akceptowalnych i wyróżniających się opowieści, czyli „The Crime Doctor’s Crimson Clinic” (na motywach z niej zaczerpniętych oparto scenariusz „Paging the Crime Doctor” z „Batman: The Animated Series”) i „My Beginning… and My Probable End”. To, co czyni je innymi, to próba odskoku scenarzysty od schematycznych potyczek z kolejnymi superłotrami i wprowadzenia jakichś emocjonalnych akcentów (w pierwszej historii poprzez wykorzystanie postaci Schuylera Reemsa; w drugiej zaś przez rozmowę Batmana z Leslie Thompkins przy łóżku Jasona Todda pogrążonego w narkozie po operacji przeprowadzonej na skutek postrzału). Mamy fajną scenę, w której Batman pyta lekarkę, dlaczego prowadzi klinikę dla narkomanów. Ta odpowiada, że musi. Wówczas Nietoperz stwierdza, że jest taki sam jak ona – musi robić to, co robi. I nie wie, czy Bruce Wayne jeszcze w ogóle istnieje, czy nie jest już tylko kolejną przykrywką dla Batmana. Nie ma tu co prawda nic, czego artystycznie nie przećwiczyliby wcześniej Denny O’Neil czy Len Wein, niemniej te dwa zeszyty to najmocniejsze strony kolekcji.

Znacznie lepiej jest natomiast od strony graficznej – w „The Crime Doctor’s Crimson Clinic” możemy podziwiać prace powoli rozkręcającego się Norma Breyfogle’a, którego talent miał rozkwitnąć w pełni rok później, a w innych zeszytach ukształtowaną kreskę Alana Davisa, kwintesencję amerykańskiego stylu komiksowego w najlepszym tego słowa znaczeniu.

„Batman: The Dark Knight Detective Vol. 1” to zestaw komiksów, które zestarzały się brzydko. To kompilacja rozwiązań fabularnych trącących myszką, drętwych dialogów i jednowymiarowych postaci. Być może są jednak wśród Was tacy, dla których serial z Westem to guilty pleasure, i również w tym zbiorze znajdziecie coś dla siebie. Z kolei hardcorowi maniacy Nietoperza zapewne znają już cały materiał. Reszta fanów postaci może ten zbiór sobie po prostu odpuścić.

Drugi tom „The Dark Knight Detective” obejmuje pierwszą część twórczości zespołu Wagner/Grant/Breyfogle. John Wagner, którego nazwisko pojawia się na okładce, był współscenarzystą tylko kilku pierwszych zeszytów, ale – z uwagi na niewielkie wynagrodzenia – nieoficjalnie, w porozumieniu ze Grantem, wycofał się z pisania przygód Batmana, wychodząc z założenia, że więcej zarobi kontynuując pisanie dla 2000AD. Grant, obawiając się utraty zlecenia, okłamywał DC Comics, że nadal pracują razem i zachowywał nazwisko kolegi na okładce. Paradoksalnie, sukces „Batman” Tima Burtona, eksplozja batmanii w USA spowodowały znaczny wzrost sprzedaży „Detective Comics”, wzrost wynagrodzeń twórców i… pewnie frustrację Wagnera, że nie poczekał. Jak wyglądały potem relacje Wagnera i Granta oraz w jaki sposób Szkot wyjaśnił Denny’emu O’Neil’owi – redaktorowi naczelnemu komiksów o Batmanie – że był okłamywany, pozostaje tajemnicą. Ale jak twierdził Otto Bismarck – zwykli obywatele nie chcą wiedzieć, jak robi się: parówki, politykę… i komiksy.

Polscy czytelnicy dzięki wydawnictwu TM-Semic poznali część materiału zebranego w tym zbiorze. Znakomita historia wprowadzająca do galerii przeciwników Nietoperza – Ventriloquista i Scarface’a – została wydana w naszym kraju jako „Batman” 6/92, natomiast opowieść z Ratcatcherem w roli głównej to numer 11. semicowskiej serii z 1991 r. Kolekcja zawiera jeszcze oryginał opowieści o Aborygenie (czyli połowę zeszytu nr 7 z 1991 r.). Każdy z tych komiksów to perełka, którą warto przeczytać w oryginale – bez literówek, błędów ortograficznych, absurdalnej gramatyki i przedziwnych tłumaczeń, w których to specjalizowało się wydawnictwo TM-Semic. Warto jednak sięgnąć po ten zbiór także z uwagi na nieznane w Polsce trzyzeszytowe „Night People”, w którym Breyfogle graficznie szaleje, a i fabularnie jest to niezła jazda. Batman musi schwytać niejakiego Corrosive Mana (którego origin trochę zbyt bardzo zalatuje pomysłami rodem z Marvela) oraz Mortimera Kadavera, psychopatę z fetyszem śmierci. Całość podlano sosem satyry na amerykański show-biznes z jego atmosferą wszechobecnego luzu, nawet w obliczu zdarzeń tragicznych.

Te komiksy to opowieści, w których autorzy chcieli spróbować czegoś nowego. Zamiast korzystać wciąż z tej samej galerii łotrów dali upust wyobraźni. Tak powstali wyżej wspomniani, a także Corrosive Man oraz Mortimer Kadaver (później przyszła kolej m.in. na Anarky, Zsasza i mojego ulubionego pechowego detektywa – Joe Potato). Zresztą w późniejszych wywiadach Alan Grant nie ukrywał, że praca na rynek amerykański nie była dla niego takim wyzwaniem jak np. pisanie przygód Judge Dredda, które ukazywały się częściej i wymagały w większości epizodów nowych czarnych charakterów, ponieważ z dotychczasowymi Dredd miał zwyczaj rozprawiać się szybko i definitywnie.

Przejawem artystycznej inwencji jest również poszerzenie tematyki scenariuszy. To już nie, tak jak u Barra czy znacznej liczby pisarzy zajmujących się superbohaterami w tamtym okresie, konstruowanie fabuł opartych wciąż na tym samym schemacie. Grant i Wagner (a potem już sam Grant) wprowadzają co prawda nowych „kolorowych” złoczyńców, albo korzystają ze starej gwardii – w końcu to medium rozrywkowe – ale próbują przemycić też swoje obserwacje, poglądy, uczynić świat przedstawiony bardziej realistycznym. W historii z Ventriloquistem i Scarface’m zahaczają o tematykę przemytu narkotyków, w opowieści z Ratcatcherem zadają pytania o nieomylność wymiaru sprawiedliwości, w „Night People” wbijają szpilę wyluzowanym celebrytom korzystającym z używek, a „An American Batman in London” to ostra krytyka terroryzmu jako metody walki o słuszną sprawę. Emocjonalnie najciekawiej jest w „Aborygenie”, opowieści o śledztwie Batmana w sprawie serii zabójstw złodziei pewnego świętego artefaktu. Wiemy, że to co robi tytułowy Aborygen jest dalekie od dobra, ale i tak mu kibicujemy, zdając sobie sprawę, że czasem prawo i sprawiedliwość to dwie różne sprawy. Zresztą niekryjący lewicowych poglądów Alan Grant wykorzystywał pracę nad „Detective Comics” jako tubę do mówienia prawdy o obłąkanym materializmie lat osiemdziesiątych i kapitalizmie niszczącym naszą planetę. Jednakże – po pierwsze robił to z finezją, której brakuje lewackim scenarzystom obecnie pracującym dla DC czy Marvela; po drugie – to, o co walczył, miało większe znaczenie niż współczesne nam przekonywanie młodzieży, że homo jest równie fajne jak hetero, a kto wie, może i fajniejsze.

Od strony plastycznej „Batman: The Dark Knight Detective Vol. 2” to w zasadzie w całości popis talentu Norma Breyfogle’a. Nie da się ukryć, że amerykański twórca nigdy nie był przedstawicielem kreski realistycznej. Bardzo często w rysowanych przez niego kadrach brak trzecich, a nawet drugich planów; dużo w nich uproszczeń w scenografii, a to jak przedstawiał broń musiało swego czasu doprowadzać Roberta Adlera do szewskiej pasji. A jednak kompozycja plansz, dynamika walk pomiędzy bohaterami, a zwłaszcza to jak Breyfogle rysował Mrocznego Rycerza – wynagradzają wszystkie niedociągnięcia w jego metodzie. Ponadto, póki żyje pewne pokolenie polskich czytelników komiksów, Breyfogle jest legendą, facetem, z którego plansz większość z nas poznawała Batmana i jego Gotham. I choć tak przed nim, jak i po nim, byli lepsi warsztatowo, rysujący z detalami artyści – Norm pozostanie mistrzem dynamicznej i umownej kreski. Pewnie po części z nostalgii, ale też ze względu na to, że był rzemieślnikiem najwyższej klasy, czasem ocierającym się o artyzm.

Zbiór uzupełnia przedruk „Detective Comics Annual” nr 1, czyli komiksu „Fables” Denny’ego O’Neila, Klausa Jansona i Tony’ego DeZunigi. Wrzucony do kolekcji zapewne ze względu na fakt, że ukazał się w 1988 r., nie wnosi nic ciekawego. Kolejna sztampowa historia – tym razem z Talią, Penguinem, Questionem i R’as al Ghulem w tle, której pod względem fabularnym zdecydowanie bliżej jakościowo do twórczości Mike’a W. Barra niż Alana Granta.

W oczekiwaniu na film „The Batman”, w którym Matt Reeves po raz pierwszy pokaże na dużym ekranie Mrocznego Rycerza przede wszystkim jako detektywa, warto sięgnąć po „Batman: The Dark Knight Detective Vol. 2”. To znakomite thrillery w komiksowej konwencji połączone z  wprowadzeniem jednego z najciekawszych czarnych charakterów w nietoperzowej mitologii, czyli Arnolda Weskera. Jeśli czytaliście te komiksy w wersji TM-Semica – lepiej przeczytać je w oryginale. Jeśli dotąd nie czytaliście? Delikatnie mówiąc: pora nadrobić cholerne zaległości.

Recenzję napisał Łukasz Chmielewski, o którym więcej przeczytacie tutaj.
Korekta: Aleksandra Wucka.

Serdeczne podziękowania dla wydawnictwa DC Comics oraz księgarni Jak wam się podoba / As You Like it za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Tytuł komiksu: Batman: The Dark Knight Detective Vol. 1

(materiał zawarto wcześniej w „Legends of the Dark Knight Alan Davis HC”)

Scenariusz: Mike W. Barr

Rysunki: Alan Davis, Norm Breyfogle i inni

Inker: Paul Neary i inni

Wydawca: DC Comics

Format: 17 x 26 cm

Druk: kolorowy

Ilość stron: 2018

Data publikacji: 2018

Cena: 29,99 $

Tytuł komiksu: Batman: The Dark Knight Detective Vol. 2

(materiał zawarto wcześniej w „Legends of the Dark Knight Norm Breyfogle Vol. 1 HC”)

Scenariusz: Alan Grant, John Wagner, Denny O’Neil i inni

Rysunki: Norm Breyfogle, Klaus Janson i inni

Inker: Steve Mitchell, Tony DeZuniga i inni

Wydawca: DC Comics

Format: 17 x 26 cm

Druk: kolorowy

Ilość stron: 280

Data publikacji: 2018

Cena: 29,99 $

[Suma głosów: 1, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *