Batman – Bohater czy terrorysta?

Zadając sobie powyższe pytanie w kontekście postaci Batmana, staniemy przed kwestią, która nie ma jednego właściwego rozwiązania. Ani nie znajdzie go żaden czytelnik, ani tym bardziej żaden twórca nie będzie w stanie raz na zawsze rozwiać wszelkich wątpliwości. Próba analizy tej kwestii poprzez cofnięcie się do samych początków Mrocznego Rycerza nie ma więc najmniejszego sensu. Na początku Bruce Wayne był nową wersją Sherlocka Holmesa, bez większego sensu noszącą strój Nietoperza, natomiast potem przechodził tak wiele transformacji swojego wizerunku, że (jak każdy komiksowy bohater zresztą) przestał być spójny. Można jednak podobne problemy rozpatrywać na konkretnych przykładach, czy to tyczących się zamkniętych tylko opowieści, czy też konkretnych runów, ale jeden z nich wydaje się stanowić materiał idealny. Mowa oczywiście o uniwersum Mrocznego Rycerza, stworzone przez Franka Millera w pamiętnym roku 1986, które mimo pewnych wpadek pozostaje nie tylko w miarę spójne, ale przede wszystkim w znacznym stopniu oparte zostało na pytaniu, czy Batman jest herosem, czy terrorystą.

Podstawą dla millerowskiego Mrocznego Rycerza (który zresztą był twórcą tego określenia) stała się myśl, że Batman się nie starzeje. Miller, fan tej postaci, nie mógł uwierzyć, że już niedługo stanie się od niej starszy i postanowił coś z tym faktem zrobić. Kiedy więc Bruce wkracza na scenę ma już swoje lata, przestał wdziewać trykot i maskę, zapuścił wąsy, a bohaterskie ciągoty tłumi, biorąc udział choćby w wyścigach samochodowych. Postać samozwańczego stróża prawa w stroju nietoperza dla młodszych pokoleń jest mitem, nikt nie wierzy, że ktoś taki w ogóle kiedykolwiek istniał. Kiedy więc nasz heros powraca do działania, żeby powstrzymać panoszący się w Gotham gang mutantów, pojawia się okazja do dyskusji o nim, jego metodach i tym, co sobą reprezentuje. Nowe pokolenie, media (a przede wszystkim sam autor) stają w obliczu konieczności odpowiedzenia sobie na pytanie, gdzie przebiega granica bohaterstwa. I jak właściwie określić człowieka, który z jednej strony naraża życie dla innych, walcząc z tymi, z którymi nie radzi sobie policja i odmawiając zabijania ich, a z drugiej bezlitośnie okalecza przeciwników – nawet policjantów.

Taki obraz Batmana wyłania się z kart „Powrotu Mrocznego Rycerza”, komiksu powszechnie uznawanego za najlepszy traktujący o tej postaci. Wizję tą jednak Miller rozwijał dalej, najpierw cofając się do początków kariery Bruce’a Wayne’a, a potem również kontynuując jego losy na emeryturze. W „Roku pierwszym” Człowiek Nietoperz dopiero przygotowuje się do swojej roli. W skorumpowanym mieście, za właściwie przypadkowego sojusznika mając jedynie Gordona, który w pracy może i postępuje według zasad, ale już w życiu osobistym taki fair wcale nie jest, staje do walki z półświatkiem Gotham. Z tym, że na znaczną część przestępczej braci składają się miejscowi funkcjonariusze, z komisarzem policji na czele. Metody Batmana są wątpliwe moralnie, nie brak mu brutalności, ale o ile w „PMR” mundurowi nie byli do końca źli, o tyle w „Roku pierwszym” trudno powiedzieć na ich temat coś dobrego. Do „najgorszych” czynów Batmana należą tutaj nasłanie na przeciwników stada nietoperzy oraz odcięcie prądu, wrzucenie granatów dymnych i wkroczenie na imprezę w willi komisarza. Policja natomiast gotowa jest na mocniejsze działania, których szczytem staje się wysadzenie w powietrze budynku, gdzie ukrył się Mroczny Rycerz; nie ma dla nich znaczenia, że znajdują się tam bezdomni. Liczy się tylko cel: zabicie samozwańczego herosa. I chociaż Bruce do osiągnięcia celu posługuje się terrorem, nasza sympatia jest w pełni po jego stronie. Walczy w końcu z tymi złymi, nie posuwa się do zabicia człowieka, nie strzela do nikogo… Trochę szkoda, że kontynuatorzy „Roku pierwszego” nie poszli tą ścieżką, zapominając o dualizmie Batmana, niemniej „Długie Halloween” i „Mroczne zwycięstwo” i tak okazały się genialnymi albumami godnie podejmującymi opowieść. W odróżnieniu od tego, co potem zrobił sam Miller, bardziej rozbijając, niż rozwijając własne uniwersum.

Pierwszą porażką autora na tym polu okazała się opowieść „Mroczny Rycerz Kontratakuje”. Jako samodzielna historia album ten nie był złym komiksem, ot kolejnym spośród wielu tytułów jakie zalegały księgarskie półki, jednakże rozbudzone przez lata nadzieje, oraz geniusz pierwowzoru sprawiły, że czytelnicy poczuli się rozczarowani. I trudno się dziwić. Już szata graficzna okazała się co najmniej przeciętna, a zagłębienie w fabułę pokazywało zarówno mielizny scenariusza, jak i brak konsekwencji w kreowaniu postaci – a może raczej zmianę poglądów Millera na tym polu. Przytaczać treści nie ma tutaj sensu, ale spoglądając na interesującą nas kwestię, dostrzegamy że Batman nie jest już tutaj tak naprawdę ani bohaterem, ani terrorystą. Owszem, walczy ze złem (a to uosabia postać nowego prezydenta USA), jego metody są jeszcze brutalniejsze (ale władza też nie pozostaje w tyle), jednak to wszystko schodzi na dalszy plan. Zostaje Batman-rewolucjonista, który porywa tłumy do działania, do buntu przeciw władzy i walki o jej obalenie. Symbol? Bardziej anty-symbol, odarty z ludzkich cech i kroczący w stronę radykalizmu, przestający odróżniać się od swoich wrogów.

Granica między nim, a jego przeciwnikami ostatecznie została zatarta w komiksie znów całkiem niezłym, jako samodzielna historia, ale na tle „Powrotu…” oraz „Roku…” pogrążającym się całkowicie w oczach czytelników. Mowa oczywiście o niedokończonym nawet albumie „Batman i Robin: Cudowny chłopiec”, ukazującym genezę pomocnika Mrocznego Rycerza. Z jednej strony zbędną, bowiem w tym uniwersum rewelacyjnie zaprezentowano ją we wspomnianym już „Mrocznym zwycięstwie”, z drugiej ciekawą, bo stworzoną przecież przez Millera. Ciekawość szybko zastąpiło jednak rozczarowanie. To nie była już ta opowieść. To nawet nie był już ten sam Batman. Na czym polegała różnica?

Batman z „Cudownego chłopca” to psychopata, szaleniec i terrorysta. Swojego młodego pomocnika traktuje jak zbędny ciężar, znieważa go, niemalże krzywdzi. Granica użycia siły także się zaciera – uciekając przed policja, Bruce śmiejąc się, jak Joker, rozbija w pył radiowozy nie zaważając na ewentualne ofiary, a przestępców dosłownie katuje, masakruje bez chwili refleksji. Czy takie zachowanie mogło być wynikiem czegoś innego, niż tylko braku konsekwencji, tego póki co nie mieliśmy okazji się dowiedzieć. Wprawdzie sam Frank Miller zapowiedział kontynuację opowieści, ale jak dotąd na zapowiedziach stanęło, Batman natomiast został jednoznacznie terrorystą, bez bohaterskich cech.

Ostatnim segmentem uniwersum „Mrocznego Rycerza” jest jak dotychczas „DK III: Master Race”, stanowiący próbę powrotu do korzeni. Niestety próbę tylko częściowo udaną. W świecie policyjnej brutalności i przekraczających swoje uprawnienia policjantów, Batman musi po raz kolejny powrócić na ulice. Znów jest brutalny, bezlitosny, ale szybko odkrywamy, że za maską kryje się nie Bruce Wayne, a jego pomocnica, Caroline. On sam natomiast wycofał się w cień, słaby, zmęczony, przygnieciony ciężarem wieku. Bliżej mu do Batmana z „Powrotu Mrocznego Rycerza”, niż wspomnianych powyżej wersji, nie mniej jeszcze jeden element sprawia, że trudno ocenić go do końca na tle bohater/terrorysta. Przeciwnikiem szybko przestaje być policja, a stają się nim psychopaci z mocami Supermana. Zaczyna się wojna, Bruce w końcu powraca do akcji, wreszcie odradza się (niestety w każdym znaczeniu tego słowa), ale konkluzja nie następuje. Zostaje odsunięta w czasie, dopowie ją planowany czwarty rozdział. Czy się ukaże? „Czas pokaże” to frazes, ale chyba nic innego w tym momencie dodać nie można. Wiele projektów Millera, także tych poświęconych postaci Batmana, nie wypaliło („Holy Terror”, który miał być pierwotnie opowieścią o Nietoperzu mierzącym się z zamachem terrorystycznym à la 11 września, stał się ostatecznie albumem o nowym bohaterze, utrzymanym w klimacie „Sin City”, ale zachowującym charakter brutalnej wersji Bruce’a Wayne’a – nawet jego przeciwniczka była wzorowaną na Catwoman, seksowaną złodziejką, z którą herosa łączy specyficzne uczucie), a że autor jednocześnie myśli o jeszcze innych dziełach (Superman o żydowskich korzeniach w realiach II wojny światowej) rozstrzygnięcie nastąpi raczej nieprędko. Tak jak i rozstrzygnięcie kwestii tego, kim właściwie jest Batman. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że kiedy (jeśli w ogóle) powstanie, będzie satysfakcjonujące dla wszystkich.

Autorem artykułu jest Michał Lipka. Rocznik 88. Z komiksów nigdy nie wyrósł, choć pasjami czyta powieści i sam także stara się pisać. Ma na koncie kilka publikacji, scenariusz komiksowy też zdarzyło mu się popełnić, ostatnio jednak przede wszystkim skupia się na recenzjach i publicystyce,pisanycm.in. dla prowadzonego przez siebie bloga Książkarnię.

Korekta: Monika Banik.

[Suma głosów: 5, Średnia: 4.4]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *