Adam West – In Memoriam

West był The Best

Adam West (1928-2017)

Podobnie jak dla wielu innych miłośników postaci Batmana w Polsce, fenomen Adama Westa długo pozostawał dla mnie zagadką godną najbardziej cwanych sztuczek Riddlera. Polskiemu widzowi nie dane było śledzić poczynań serialowego Batmana z lat 1966-1968 „na żywo”, polskie telewizje nigdy nie udostępniły też w całości poszczególnych sezonów z tłumaczeniem, a i pełnometrażowy „Batman zbawia świat” (film kinowy na bazie serialu) ukazał się na nośnikach DVD i Blu-ray jako (wciąż niezrozumiały) relikt zamierzchłej epoki zachodniej popkultury. Paradoksalnie rodzimy fan swój „najpełniejszy” kontakt z Mrocznym Rycerzem wyposażonym w spray na rekiny mógł mieć wyłącznie w formie zapośredniczonej przez film „Batman i Robin” Joela Schumachera z 1997 roku. To właśnie ta przez wielu nazywana najgorszą ekranizacją komiksu w historii produkcja posiadała największy artystyczny dług zawarty właśnie w spuściźnie telewizyjnego show wyprodukowanego przez Williama Doziera. Jak stwierdził w końcu Michael E. Uslan – wieloletni producent niemal wszystkich filmowych przygód Batmana – „Batman i Robin” to „Batman lat sześćdziesiątych – pełen onomatopei w stylu Pow, Zap i Wham. Na szczęście lub nieszczęście – szczęście tych, którzy znali serial z lat sześćdziesiątych, i nieszczęście pozostałych – Batman i Robin to opowieść z połowy lat sześćdziesiątych”.

Serial „Batman” stacji telewizyjnej ABC jest bowiem w gruncie rzeczy żartem dla wielu dzisiejszych miłośników tej postaci. Ta hiper-kampowa, pełna pastelowej estetyki, absurdalnych rozwiązań fabularnych (już w pierwszym odcinku Riddler planuje pokonać Batmana wytaczając mu sprawę w sądzie) i groteskowych w swej nadekspresji kreacji aktorskich (z nieodżałowanym Cesarem Romero vel Jokerem na czele) wydaje się dziś produktem zupełnie innych, wręcz nierealnych czasów, kiedy to zewsząd atakują nas mroczne, post-nolanowe interpretacje postaci Boba Kane’a i Billa Fingera. Ja sam miałem ogromne kłopoty ze zrozumieniem fenomenu Adama Westa gdy po raz pierwszy usłyszałem o jego kreacji w połowie lat 90. – erze naznaczonej w końcu gotyckim Człowiekiem-Nietoperzem Tima Burtona. Pamiętam, że w tamtym czasie jedna z polskich stacji telewizyjnych wyemitowała, zapewne motywowana popularnością Burtonowskich filmów, dokument poświęcony Batmanowi Westa zatytułowany po prostu „Batmania”. Wówczas to z ekranu telewizora zaatakowała mnie feeria barw Westowego Batmana i wówczas również, choć nie miałem wtedy najmniejszych szans na dotarcie do materiałów zamieszczonych w dokumencie, poczułem, że ta nie-mroczna i nie-pesymistyczna odsłona coś w sobie ma.

Zachowując pełen szacunek dla niedawno zmarłego Adama Westa można stwierdzić, iż zmarł on w najgorszym możliwym momencie. Po wielu latach bycia na marginesie multimedialnej epopei Batmana ostatnie lata przyniosły niewyobrażalny wręcz jeszcze dekadę wcześniej renesans zainteresowania „Batmanem ‘66” – od wspomnianych wydań DVD oryginalnego serialu, po linię komiksową „Batman ‘66”, pisaną przez Jeffa Parkera oraz oryginalne filmy animowane pokroju „Batman: Return of Caped Crusaders” z 2016 roku i zapowiadany na bieżący rok „Batman vs Two-Face” (z podobno szczęśliwie ukończoną ścieżką dialogową przygotowaną przez Westa). Innymi słowy kampowy Batman ponownie staje się „cool” – tak, jak był z pewnością cool-towy w swoim czasie, wzniecając pierwszą tak intensywna falę wspomnianej powyżej Batmanii, czyli ogólnoamerykańskiego szału na punkcie Człowieka-Nietoperza (skala owego szaleństwa została przyćmiona dopiero w 1989 roku wraz z gigantycznym sukcesem pierwszego „Batmana” Burtona). Ponownie jednak jak miało to miejsce w latach 90., mam kłopot z oceną obecnej „mody na Westa” – czy wyrasta ona z autentycznej potrzeby odświeżenia mrocznego i depresyjnego wizerunku postaci, która dominuje w światowej popkulturze już ponad 10 lat (od symbolicznego nowego otwarcia w postaci „Batmana – Początku”) ? A może – jak sugeruje Jim Beard, redaktor pracy zbiorowej poświęconej Batmanowi lat 60. pt. „Gotham City – 14 miles. 14 Essays on Why the 1960s Batman TV Series Matters” – „Nabijanie się z Batmana z lat 60. stało się już czymś w rodzaju amerykańskiej tradycji – to złośliwy psikus, który swoim autorom może wydawać się zabawny i sprytny, lecz jednocześnie jest wyjątkowo bolesny dla tych, którzy wierzą w wartość tego serialu”.

I to właśnie tak długo pozostawało poza moją zdolnością pełnego postrzegania Batmana w wykonaniu Adama Westa – dostrzeżenie w nim wartości. Zbyt łatwo bowiem zbyć ten serial skojarzeniami typu „Bat-spray na rekiny” albo niekończące się zawołania Robina (Burta Warda) typu „Holy Uncanny Photographic Mental Processes”. Słysząc i widząc tego typu zagrywki trudno oczekiwać po serwującym je serialu jakiejś głębszej myśli czy też jakości. Przed napisaniem niniejszego tekstu pozwoliłem sobie jednak ponownie obejrzeć kilka odcinków „Batman ‘66”, które po raz pierwszy w całości widziałem zaledwie kilka lat wcześniej (czyli zdecydowanie za późno). Dopiero teraz również uświadomiłem sobie ponownie to, co po raz pierwszy rzuciło mi się w oczy, kiedy zetknąłem się z Batmanem/Adamem Westem w latach 90. za pośrednictwem „Batmanii”. Bo i owszem, trudno ten popkulturowy produkt traktować poważnie, skoro on sam zbyt często zdaje się sugerować, iż poważny w żadnym razie nie jest. Tym jednak, co sprawia, że mimo wszystko nie wyłączamy telewizora/komputera ze wzruszeniem ramion jest właśnie on – Adam West. Świat jego Batmana może i jest przerysowany, absurdalny, dziecinny lub też najzwyczajniej w świecie idiotyczny, lecz on sam – aktor – pozostaje fascynująco poważny, niczym Batman w otoczeniu szaleństwa miasta Gotham. Pisząc epitafium dla spuścizny Westa jako Człowieka-Nietoperza nie potrafię uwolnić się od tego wizerunku – postaci starającej się zachować pełna powagę w odgrywaniu swojej postaci, nawet gdy wszystkie towarzyszące mu w danej scenie elementy nakazują popaść w śmieszność. Jako miłośnicy Batmana, wspominając Adama Westa nie powinniśmy zatem wspominać wesołka, który w krótkiej pelerynce tańczy swój „nietoperzowy taniec” w klubie, ale być może pierwszego aktora obsadzonego w tej roli, który starał się ją w najlepszy możliwy sposób uczłowieczyć. Tylko tyle i aż tyle wystarczy, aby życzyć Adamowi Westowi zasłużonego odpoczynku za jego ponadczasowe osiągnięcie.

Autorem recenzji jest dr Tomasz Żaglewski – kulturoznawca, adiunkt w Zakładzie Badań nad Kulturą Filmową i Audiowizualną UAM. Obecnie pracuje nad książką dotyczącą współczesnych filmowych adaptacji komiksu. Autor książki „Kinowe uniwersum superbohaterów. Analiza współczesnego filmu komiksowego”.

Korekta: Sebastian Kownacki.

[Suma głosów: 1, Średnia: 5]

Leave a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *